Uncategorized

To, co słowiańskie w nas: grzybolubstwo

W Słowiańskiej mocy, Zdzisław Skrok mówi o “grzybolubstwie” jako jednej z charakterystycznych cech kultur słowiańskich. Słowianie jako ostatni zdołali zachować tradycyjne szamańskie praktyki, broniąc je do ostatka przed chrześcijańskimi imperialistami i fanatykami. “Wśród wczesnośrednio-wiecznych ludów barbarzyńskiej Europy”, pisze Skrok,

jako pierwsi ulegli temu procesowi [zwalczania praktyk szamańskich] Germanowie, ostatnimi okazali się natomiast Słowianie. Dlatego i dziś w opinii ludów germańskich Słowianie uchodzą za “grzybojadów” ― ludzi, którzy nie tylko z zapałem przemierzają lasy w poszukiwaniu borowików czy podgrzybków, ale też potrafią je dobrze przyrządzać i ze smakiem spożywać.

       Ale grzyby odgrywały znacznie większą niż tylko kulinarną rolę wśród Słowian. Podobnie jak wśrod innych przedchrześcijańskich, szamańskich kultur, Słowianie używali pewnych grzybów dla “poszerzenia percepcji świata i wprowadzenia odmiennych stanów świadomości”. Skrok daje następujący przykład:

Najlepszym dowodem bliskich ciągle związków Słowian z szamańską tradycją “grzybolubstwa”, może być zaobserwowany na Węgrzech w 1945 roku przypadek radzieckich żołnierzy z dywizji syberyjskiej, którzy … po spożyciu trujących muchomorów przystępowali do walki jak wściekłe bestie i dokonywali czynów nadludzkich, aby później, gdy ustawało działanie narkotyku, zapadać w ciężki, długotrwały sen. Przypuszczać można, że byli to Słowianie zamieszkający na Syberii, gdzie nawet w czasach walczącego ze wszystkimi przesądami państwa sowieckiego ludy autochtoniczne potajemnie pielęgnowały obyczaje i mądrość przodków.

 Według Aleksandra Brücknera, którego cytuje w swojej książce Skrok, w Kieleckiem i na Roztoczu:

muchomor czerwony był powszechnie używanym lekiem. Rozdrabniano go, zalewano wódką i używano do smarowania w przypadku bólów reumatycznych. Na Wołyniu, Podlasiu i Chełmszczyźnie suszone owocniki muchomorów zalewano mlekiem i gotowano, a następnie przykładano do rany.

 Jak zwykle, chrześcijaństwo ― czyli to nieproszone, nachalne zło importowane z Rzymu i Bliskiego Wschodu ― musiało i tu dokonać zniszczenia. Jak twierdzi Skrok, po pewnym “czasie, właśnie za sprawą chrześcijańskiej anatemy, czerwony muchomor tracić zaczął swą kultową moc i z grzyba “świętego” przemienił się w grzyba “psiego”, czyli diabelskiego (pies uważany był w średniowieczu za jedno z wcieleń diabelskich), lub co najwyżej w zabójcę much (“mucho-mor” ― zgładzający muchy.”)

 Kiedy słońce, nasz pierwszy i jedyny widoczny bóg, zaczyna zblizać się do jesiennego zrównania dnia z nocą, czas gotować się, nam, nowo-meksykańskim Słowianom, na magię szukania borowików i kozaków w wysokogórskich lasach północnego Nowego Meksyku i południowego Kolorado. W cichym, zielonym, wonnym lesie, mamy jedną już z bardzo niewielu okazji doświadczenia czaru życia w kontakcie z przyrodą, która dała nam życie i szansę na jego radość.

 Zdala od samobójczej i ludobójczej cywilizacji koropracyjno-chrześcijańskiej, opartej na ekologicznej masakrze i technizacji życia, możemy uciec choć na chwilę w magiczny świat naszych przodków. Tak oto kończy Skrok swój esej o “Wycieczce do słowiańskiej nawi”:

Chrześcijaństwo … doprowadziło do ostatecznego “odczarowania” świata w całej Europie. Skoro bowiem jest jeden wszechmocny Bóg oddalony i niedostępny dla śmiertelnych, świat przestaje być domeną wielorakich sił duchowych, nie ma już świętych gajów, drzew, zwierząt, smoków i olbrzymów. Istnieje tylko świat ziemski, materialny, oddany ludziom we władanie. Zbliżająca się ekologiczna katastrofa jest tego owocem. Powrót do dawnego politeizmu, do utraconego “widzenia”, czyli odbierania rzeczywistości nie tylko na poziomie zmysłowo-rozumowym, ale także z pomocą pod- i nadświadomości, wydaje się jedyną szansą ratunku i ponownego zaprzyjaźnienia się z przyrodą i światem.

 Żywa ciągle myśl Wschodu, odradzające się tradycje szamańskie i pogańskie dają nadzieję. Warto pamiętać, że słowiańska kultura przechowała najwięcej w Europie pamiątek z czasów, gdy „bogowie wędrowali po ziemi”, a kamienie, drzewa i zwierzęta przemawiały ludzkim głosem.

A tu trochę zdjęć z magicznego świata grzybów, zdjęć wykonanych przez nas zarówno w pewnych bardzo ścisłą tajemnicą chronionych miejscach w wysokich górach (3000+ metrów) Nowego Meksyku i Kolorado (jedno z Kanady) jak i zdjęć z naszej zeszłorocznej podróży do Borów Tucholskich:

Bliźniaki borowikowe nowomeksykańskie, wysokogórskie (ok. 3300 metrów)
Białe borowiki z Kolorado
Czerwone kozaki bliźniaki (w Nowym Meksyku rosną nieco niżej niż borowiki, ok. 3000 metrów)
Trzy czarne kozaki, maślaki i opieńki (Bory Tucholskie). Dla mnie czarne kozaki to tak niezwykłe i rzadkie grzyby jak trufle. W USA ich nigdy nie znalazłem. W Polsce po raz pierwszy natchnąłem się na kilka w lesie brzozowym koło Starachowic. Musiało minąć ponad 45 lat zanim znowu natknąłem się na nie w Borach Tucholskich. Ta kombinacja – czarnych kozaków, maślaków i opieniek – to smakowo nie do pobicia uczta
Kurkowa obfitość (Nowy Meksyk ok. 3500 w górach na granicy Nowego Meksyku z Kolorado)
Borowiki oczyszczone w lesie, gotowe do transportu
Z ostatniej wyprawy przed końcem sezonu
Magia lasu borealnego w Nowym Meksyku, wysokość ok. 3400 metrów, gdzie czerwony muchomor rośnie obok borowika. Typowe partnerstwo.
Bagniaki w Kanadzie (las subarktyczny)

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *