Po 38 latach odkrywam na nowo Albuquerque sensie bardzo pozytywnym. Dzięki temu, że zacząłem ostatnio jeździć na rowerze (oprócz mojego roweru górskiego „Trek”, który mam już od 20 lat, zafundowałem sobie w tym roku tytanowy rower wyścigowy „Litespeed”), dowiedziałem się o istnieniu znakomitych, ocienionych leśnych szlaków rowerowych wzdłuż rzeki Rio Grande.
Właściwie wszystko to dzięki mojemu sąsiadowi Jamesowi, który ze swoim kumplem wprowadzili mnie na nowo w świat rowerów i rowerzystów. Jazda na rowerach po tych szlakach rowerowych w Albuquerque (nie mówiąc o innych jeszcze bardziej dzikich w górach Sandias, 20-25 km od Albuquerque) to znakomity chyba sposób na zachowanie sprawności fizycznej i chyba umysłowej też. Szczególnie jak uzupełniona bieganiem na dłuższe dystanse i grą w tenisa—czyli zabawa i trening na pełny etat.
Ale przede wszystkim wielka frajda. Dziś jak jechałem z Jamesem (przejechaliśmy ok. 30 km), to po prostu czułem, że żyję, o czym wspomniałem Jamesowi. I przypomniała mi się pewna znakomita piosenka z lat 70-tych: „I Am Alive” (czyli po prostu „Żyję”) zespołu the Hollies.
Oto ona: